W ostatni piątek, 20 kwietnia
środowiska homoseksualne zorganizowały w Łodzi tzw. „Pikietę
Milczenia” przeciw „mowie nienawiści”, która stanowiła
ostatni akord całego szeregu tego typu imprez w Łodzi. Na Pasażu
Schillera zebrali się więc dewianci w zatrważającej liczbie... ok
17 osób.
Blisko dwukrotnie liczniejsza, spontaniczna delegacja łódzkich narodowców z Brygady Łódzkiej Obozu Narodowo – Radykalnego i Młodzieży Wszechpolskiej wzbudziła przerażenie i niedowierzanie wśród pikietujących - na tyle silne, że od razu postawili na nogi okolicznych policjantów. Obecni policjanci przyjęli sobie za punkt honoru skrupulatne i długotrwałe przeszukanie ,w ich mniemaniu, „podejrzanych”. Jest to o tyle dziwne, bowiem narodowcy nie posiadali żadnych transparentów, nie wznosili żadnych okrzyków. Po prostu przyszli i stanęli naprzeciw homosiów. Zachowanie policji było tym bardziej niezrozumiałe, że wśród delegacji była duża liczba kobiet. Zastanawiający jest też fakt komentarza jednego z policjantów, który na pytanie dlaczego ludzie są legitymowani i przeszukiwani stwierdził, „że stali w nieodpowiednim miejscu” (sic!). Policjanci zaglądali do portfeli, oglądali telefony. Bardziej wyglądało to na rok 1981 i stan wojenny, niż na rutynowe „spisywanie”. Może policjantów rozochocił fakt braku dziennikarzy, którzy - jak to mawia dzisiejsza młodzież - „olali” tę homo- imprezkę.
Wydarzenia po „Marszu Normalności” (http://marsznormalnoscilodz.blogspot.com/2012/04/oswiadczenie-organizatorow-marszu.html) oraz potraktowanie narodowców podczas „Pikiety Milczenia” rodzą niemiłe refleksje. Czyżby już sam fakt bycia „gejem” jest wystarczającą podstawą do posiadania większych praw i przywilejów niż osoby heteroseksualne? Czy środowiska narodowe nie są dziś traktowane jako obywatele drugiej kategorii? I czy pod płaszczykiem „tolerancji”, „równości” i „wolności” nie rodzi się czasem nowy totalitaryzm?
Blisko dwukrotnie liczniejsza, spontaniczna delegacja łódzkich narodowców z Brygady Łódzkiej Obozu Narodowo – Radykalnego i Młodzieży Wszechpolskiej wzbudziła przerażenie i niedowierzanie wśród pikietujących - na tyle silne, że od razu postawili na nogi okolicznych policjantów. Obecni policjanci przyjęli sobie za punkt honoru skrupulatne i długotrwałe przeszukanie ,w ich mniemaniu, „podejrzanych”. Jest to o tyle dziwne, bowiem narodowcy nie posiadali żadnych transparentów, nie wznosili żadnych okrzyków. Po prostu przyszli i stanęli naprzeciw homosiów. Zachowanie policji było tym bardziej niezrozumiałe, że wśród delegacji była duża liczba kobiet. Zastanawiający jest też fakt komentarza jednego z policjantów, który na pytanie dlaczego ludzie są legitymowani i przeszukiwani stwierdził, „że stali w nieodpowiednim miejscu” (sic!). Policjanci zaglądali do portfeli, oglądali telefony. Bardziej wyglądało to na rok 1981 i stan wojenny, niż na rutynowe „spisywanie”. Może policjantów rozochocił fakt braku dziennikarzy, którzy - jak to mawia dzisiejsza młodzież - „olali” tę homo- imprezkę.
Wydarzenia po „Marszu Normalności” (http://marsznormalnoscilodz.blogspot.com/2012/04/oswiadczenie-organizatorow-marszu.html) oraz potraktowanie narodowców podczas „Pikiety Milczenia” rodzą niemiłe refleksje. Czyżby już sam fakt bycia „gejem” jest wystarczającą podstawą do posiadania większych praw i przywilejów niż osoby heteroseksualne? Czy środowiska narodowe nie są dziś traktowane jako obywatele drugiej kategorii? I czy pod płaszczykiem „tolerancji”, „równości” i „wolności” nie rodzi się czasem nowy totalitaryzm?
SH
i mam nadzieję,że więcej takich bzdurnych "marszów" nie będzie!!!
OdpowiedzUsuń