"Po wyborach w Łodzi..." to wrażenia J.Giertycha jakie wywiózł z Łodzi w 1936 roku. Pojawią się one na blogu w pięciu częściach. Myślę, że warto je czytać, przedstawiają one bowiem panujący klimat w Łodzi w 20-leciu międzywojennym. Dla miłośników historii i nie tylko. A teraz oddaję już głos J.Giertychowi. (KrzychuLDZ)
Gdy opuściłem Łódź i powróciłem do Warszawy - doznałem najwyraźniej tego uczucia, jakie się ma, wracając z frontu na tzw. „Hinterland”.
Zakisły światek warszawski, - cienka warstewka zimnej „skorupy”, okrywającej gorącą głąb „lawy” kraju, - żyje sobie swoim życiem, obojętny na to, co nurtuje milionowe masy narodu. Ploteczki, roztrząsanie „wielkich” problematów w rodzaju tego, co myśli i jak zamierza postąpić p. X. lub p. Y., albo jakie się snują intrygi w tej, czy innej sanacyjnej koterii, - no i partia bridża. Życie owadów na listku rzęsy, - życie, które lada zmarszczka na powierzchni stawu zatopi.
A tymczasem w kraju toczy się dramatyczna walka. W treści identyczna, choć w formach, jak dotąd, chwała Bogu jeszcze (i oby nigdy) nie tak ostra, jak w Hiszpanii. Walka Narodu - z ofensywą komunizmu, która u nas, w naszych specyficznych polskich warunkach, jest równocześnie jawną ofensywą żydostwa.
Wracam z frontu. Bo front wyborczy w Łodzi nie był (i nie jest) tylko frontem w znaczeniu przenośnym, ale był (i jest) frontem walki. Walki, w której się nawet leje krew.
By od razu wprowadzić czytelnika ,,in medias res”, pokażę mu parę łódzkich obrazków.
Oto sobota przedwyborcza. Późny wieczór. Chcę zobaczyć, co słychać na Widzewie, - odległym przedmieściu, uchodzącym za gniazdo komuny.
Uchodzącym zresztą niesłusznie. Jak wykazały wybory, w dzielnicy tej padło 9.143 głosy na Stronnictwo Narodowe (poza tym 1.443 na chadecję i 260 na Stow. właśc. nieruchomości - chrześcijan), a tylko 8.985 na listę Frontu Ludowego, na którą w dodatku padła lwia część miejscowych głosów żydowskich.
Reputacja Widzewa, jako gniazda komuny, wynika stąd, że pod opiekuńczymi skrzydłami p. Kohna (właściciela Widzewskiej Manufaktury), Front Ludowy czuje się tu szczególnie dobrze. Socjalistyczny „Łodzianin” wyraża się bardzo ciepło - i zapewne nie bez powodu - o „kierowniku pewnej wielkiej manufaktury”, pod którym nietrudno się p. Kohna domyślić.
Wysiadam, o jeden przystanek wcześniej, niżby należało, idąc wprost do miejscowego lokalu Stronnictwa. Nikt mnie tu nie zna, mogę więc sobie pozwolić na samotną przechadzkę po ulicach Widzewa.
Robię rozległy łuk przez puste, słabo oświetlone uliczki. Na każdym płocie, na każdym murze wielkie napisy czarną farbą, oraz naklejone ulotki i plakaty. Wszystko narodowe! Socjalistycznych prawie nie widać.
Rozklejali je w nocy robotnicy - narodowcy. Za dnia pracują w fabrykach (o ile nie są bezrobotni), w nocy uczestniczą w akcji propagandowej. Nie są to płatni „tapeciarze”! Pracują noc w noc, tylko z poczucia narodowego i organizacyjnego obowiązku. Jedyna zapłata, jakiej mogą się spodziewać, to są guzy i rany, zadawane przez komunistyczne bojówki, usiłujące „malarzom” i „rozklejaczom” narodowym przeszkadzać – oraz perspektywa utraty pracy, jeśli pracodawca - Żyd się dowie, że ma do czynienia z zorganizowanym narodowcem.
Okólną drogą, obok lokalu PPS, przez tor kolejowy, obok fabryki nici, poprzez jakieś ciemne, bezludne uliczki, zbliżam się do lokalu Stronnictwa Narodowego. Już z daleka widać na chodniku nieruchomo stojące postacie. To rozrzucone z dala od lokalu czujki, obserwujące ulicę. Komunistyczne bojówki nieraz próbują (grupami w kilkudziesięciu) napadać w nocy na nasze lokale, z zamiarem ich zdemolowania. Ani razu nie udało im się zamiaru tego urzeczywistnić... Nie udało im się dlatego, że umiano im w porę zgotować odpowiednie przyjęcie.
Przed lokalem stoi kilku mężczyzn. Pozdrawiam ich wyrazem „Czołem!”
- Czołem! - odpowiadają przyjaźnie, ale pytająco. Legitymuję się, kto jestem.
Wprowadzają mnie do środka. W dwóch pokojach kilkudziesięciu mężczyzn, przeważnie młodych, siedzi przy stołach i spożywa właśnie kolację. To „załoga” lokalu. Kilkanaście kobiet, - żon, sióstr, matek, córek, - podaje im do stołu.
- Co słychać?
- Wszystko w porządku. W całym Widzewie od wczoraj spokój.
- A co było wczoraj?
- Jeden napad.
- Na lokal?
- Nie. Na ulicy. W kilkunastu na jednego.
- Żyje?
- Żyje. Tylko pokrajany nożem. Z tyłu.
- Za co go napadli?
- Mieli go na oku. Śledzili go i po ciemku dopadli. Szedł sam. A mówiliśmy mu ciągle, aby sam nie chodził!
- Co to za ludzie, ci napastnicy?
- Bojówkarze. Zwerbowani z mętów, - złodziei i łobuzów. Socjalizm mieć z nich pożytku nie będzie. To tylko na wybory. Za pieniądze...
- Dużo dostają?
- Osiem złotych dziennie, wyżywienie i wódkę.
- Dobrze się biją?
- W kilkunastu na jednego - owszem. Ale już we dwóch na jednego - nie. To przeważnie tchórze.
Dodać trzeba, że oprócz płatnych bojówek, Front Ludowy ma też i silne bojówki „ideowe”. Te składają się wyłącznie z Żydów.
- Dam koledze dwóch ludzi jako osłonę. Bezpieczniej! Bo kolega wyszedł z naszego lokalu.
Tak wygląda Widzew. Od kilku tygodni noc w noc pilnuje narodowego lokalu liczny zastęp robotników. Nikt im za to nic nie płaci, - nikt ich do tego nie zmusza. Dobrowolnie spełniają to, co uważają za swój obowiązek. Spełniają z wielkim poświęceniem: wszak nie łatwo jest decydować się na niewygody czuwania przez noc w pustej sali po całodziennej, ciężkiej pracy. Nie widać u nich ani znudzenia, ani znużenia, - tylko zaciętość i jakiś niemal religijny zapał. Trudno uważać lokal Stronnictwa Narodowego na Widzewie za Alkazar - ale czuje się, że ci ludzie w razie potrzeby i w Alkazarze mogliby się znaleźć.
Takich lokali widziałem mnóstwo. W całej Łodzi. W lokalach tych ogniskuje się akcja - a dokoła nich toczy się walka.
Bywały noce, w których padało po kilkunastu lżej, lub ciężej rannych. Przed niektórymi lokalami staczane były istne bitwy.
Zgorszony warszawiak zapyta: a cóż na to policja? - Policja robiła, co mogła, by do starć nie dopuścić. Ale napięcie walki dwóch obozów jest już w Łodzi tak wielkie, że wylewa się poza granice tego, co na co dzień, zwykłym aparatem policyjnym można opanować.
W Łodzi toczy się wojna domowa, - podjazdowa, niejako pokątna, ale wojna. W tej wojnie narodowcy byli stale, nieprzerwanie zwycięscy.
Nie mogli jednak doszczętnie zmóc żydowsko - socjalistyczno - komunistycznej koalicji, gdy chodziło już nie o starcia, ale o głosy. 35 proc. ludności żydowskiej można w Łodzi w głosowaniu pokonać tylko wtedy, gdy znikną wskutek abstynencji wyborczej, albo się gruntownie rozbiją. Bo owo minimum 15 proc. głosów chrześcijańskich, potrzebne im do zdobycia większości, zawsze zdobyć mogą u Polaków i Niemców.
Koniec części pierwszej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz