piątek, 16 grudnia 2011

Po wyborach w Łodzi. Obserwacje i wnioski - Jędrzej Giertych (1936) cz.IV

Proponuję oderwać się na chwilę od codziennych obowiązków i nerwów związanych z tym co się na świecie dzieje i przeczytać kolejną część wspomnień z pobytu Jędrzeja Giertycha w Łodzi z 1936 r. (KrzychuLDZ)


Kto zwyciężył?
Nie będę tu powtarzał wyliczeń cyfrowych. Sprawa ta jest wszechstronnie wyświetlona.

Jest rzeczą bezsporną, że obóz narodowy uzyskał przytłaczającą większość głosów polskich.
Czy większość ta wynosi istotnie 70 proc., czy też o parę procent mniej (dokładnie rzecz tę obliczyć, oczywiście, nie sposób) - to istoty rzeczy nie zmienia. Faktem jest, że polskie głosy, które padły na PPS., łącznie ze zmarnowanymi głosami chadeckimi, sanacyjnymi i list lokalnych, wynoszą w sumie dużo mniej, niż głosy, które padły na obóz narodowy.

Jest również rzeczą niemniej bezsporną, że PPS. zawdzięcza swe zwycięstwo w lwiej części głosom żydowskim. Czy głosów tych padło na listę PPS. 68.000, jak obliczaliśmy w „Warszawskim Dzienniku Narodowym”? Czy też mają rację ci, którzy twierdzą, że liczba ta była mniejsza? - Faktem jest, że głosy żydowskie o zwycięstwie PPS. zdecydowały.

Nie przekreślą tego faktu żadne sztuczne wyliczenia „Robotnika” i prasy żydowskiej, nie biorące w rachubę wzrostu frekwencji żydowskiej w r. 1936 (w porównaniu do r. 1934) o jakieś 40.000 głosów oraz okoliczności, że w 1934 r. głosy żydowskie padały na unieważnioną listę komunistyczną, a także na listę P. P. S. - Bundu i listę sanacyjną.

Jest dalej rzeczą bezsporną, że sukces P. P. S. jest właściwie sukcesem komuny, - bo to nie kadry partyjne P. P. S. i nie atrakcyjność ideowa P. P. S., ale raczej konspiracyjne kadry oraz atrakcyjność partii komunistycznej były (obok żydostwa) głównymi motorami listy nr 2.

Jest wreszcie rzeczą bezsporną, że sromotną i bezprzykładną klęskę poniosła w Łodzi sanacja. I to pomimo takich trick’ów, jak wypuszczenie w sobotę przedwyborczą ulotki z napisem: „Każdy Polak - narodowiec (!) głosuje na listę Nr. 7”, co w mniej wyrobionych żywiołach narodowych o tyle mogło wywołać zamieszanie, że lista narodowa w każdym okręgu nosiła inny numer. Jest rzeczą nie ulegającą wątpliwości (rozmawiając z ludźmi na miejscu, wie się o konkretnych faktach pomyłek, oraz o istotnych nastrojach ludzi, którzy na 7-kę głosowali), że lwia część owych 11.512 wyborców siódemki, to nie byli autentyczni sanatorzy, lecz albo zdezorientowani narodowcy, albo żywioły, idące za hasłem chrześcijańskimi, albo wreszcie członkowie „chadeckich” związków zawodowych.

Na inne listy sanacyjne (Z. Z. Z., P. P. S. - Frakcja, „naprawiacze” itp.) padło łącznie 4.797 głosów.

Najmniej wyświetlona jest sprawa głosowania Niemców. „Huraganowy ogień” propagandy żydowskiej i socjalistycznej sprawił, że opinia publiczna istotnie zaczęła przypuszczać, iż część Niemców oddała swe głosy na listę narodową. A tymczasem tak nie było. Gdyby zresztą tak było - to nie byłoby w tym nic zdrożnego: Łódź, to nie jest ani Bydgoszcz, ani Katowice, ani nawet Poznań, by można tam było przywiązywać zbytnią wagę do niebezpieczeństwa niemieckiego i by nigdy i w żadnych okolicznościach nie można tam było wchodzić w sojusz z Niemcami (trochę już podpolszczonymi) przeciw wspólnemu wrogowi: Żydom i komunie.
Jeżeli twierdzenie o głosowaniu Niemców na listę narodową prostuję, to nie dla tego, bym się podobną możliwością gorszył, ale po prostu dlatego, że jest to twierdzenie nieprawdziwe. Niemcy prawicowi głosowali ławą na listy własne, Niemcy lewicowi na listę PPS., która wprowadziła do Rady kilku Niemców-socjalistów.

Obóz narodowy nic nie czynił, by niemieckie głosy ku sobie przyciągnąć - i głosów tych nie otrzymał. Adwokat Klikar, który według „Robotnika” i Żydów miał być Niemcem, a którego osobiście znam, jest w istocie Polakiem-narodowcem.

Tak wyglądają wyniki wyborów w świetle cyfr.

Ważniejsze jest jednak, jak wygląda kwestia zwycięstwa, lub przegranej, - nie tyle cyfrowo, co politycznie.

Pod jednym względem PPS. odniosła sukces, a obóz narodowy poniósł porażkę: nie mamy już większości w Radzie Miejskiej. W tych jednak warunkach, w jakich wybory się odbywały, było to do przewidzenia i nie było na to rady.

Wybory łódzkie nie były jednak tylko wyborami do Rady Miejskiej. Był to zarazem plebiscyt. Obóz narodowy ogłosił przed wyborami, że kto głosuje na jego listy, ten, tym samym opowiada się za odebraniem Żydom w Polsce praw politycznych. Ogłoszenie tego plebiscytu było podstawą żądania, aby Żydzi wstrzymali się od głosu. Już z góry jednak prasa narodowa oświadczyła, że jeśli Żydzi nie uznają za stosowne od głosu się wstrzymać, to głosy ich nie będą w plebiscycie liczone.

Wśród ludności polskiej obóz narodowy uzyskał większość - i to znaczną. Plebiscyt został więc przez obóz narodowy wygrany. Pod tym względem odnieśliśmy wyraźne zwycięstwo.

Ale przejdźmy do dalszej oceny: Wybory, to nie są tylko wybory. To jest także sprawdzian nastrojów społeczeństwa, - a więc sprawdzian owocności pracy organizacyjnej i propagandowej, prowadzonej przez poszczególne stronnictwa.

Walczy w Polsce obóz narodowy z Frontem Ludowym (którego kośćcem i rdzeniem są komuniści i Żydzi). Walka na razie toczy się głównie o dusze mas.

Kto w tej walce jest górą?

Jak się okazuje, w Łodzi górą jesteśmy my. Bo oczywiście, nie walczymy o dusze mas żydowskich. Walczymy o dusze mas polskich. A masy polskie ławą opowiedziały się po naszej stronie.

W roku 1934 otrzymaliśmy (do spółki z chadecją) 98.000 głosów, co było jednak wynikiem nieustabilizowanego nastroju, wywołanego znanymi wypadkami, zajściami w katedrze łódzkiej, aresztowaniem przywódców łódzkich z adw. Kowalskim na czele itd. Dwa lata wystarczyły nam, by tę masę zwolenników koniunkturalnych przekuć na stałą, wierną, ostatecznie zdobytą kadrę 78.000 (bez chadecji) zdecydowanych narodowców. Możemy być z tego wyniku zadowoleni. Choć straciliśmy (po odliczeniu chadecji) około 10,000 głosów - reprezentujemy dziś o wiele większą siłę. Bo mamy już nie tylko sypkie głosy, ale zorganizowanych, przywiązanych ludzi.

Walka przedwyborcza, to nie była zresztą tylko rywalizacja sprawności organizacyjnej i propagandowej. To była częstokroć walka fizyczna. - Z walki tej wyszliśmy zwycięsko.

Nie prowokowaliśmy starć - ale z chwilą, gdy nas do starć zmuszano, umieliśmy w tych starciach nad przeciwnikiem zapanować. W żadnym większym starciu nie zostaliśmy pokonani. Ani jednego lokalu nie pozwoliliśmy sobie rozbić. Nie daliśmy się sterroryzować „partyzantką” drobnych napadów na narodowców, chodzących w pojedynkę. Przez cały czas akcji przedwyborczej, oraz w sam dzień wyborów, mieliśmy stałą nad bojówkami komuny przewagę. Może nie przewagę uzbrojenia (nasi ludzie - bronili się najczęściej improwizowanymi „paragrafami”, podczas gdy bojówki komunistyczne nieraz okazały, że posiadają broń palną), ale przewagę „morale”, - przewagę duchową, która naszym ludziom nawet w niekorzystnych sytuacjach dawała zwycięstwo.
          Gdyby policja nagle z Łodzi gdzieś znikła, z pewnością nie bojówki komunistyczne, ale my bylibyśmy panami położenia w mieście.

Stwierdzenie tego faktu może nas napawać uzasadnionym zadowoleniem.

Koniec części czwartej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz